Nie, nie chodzi mi wcale o jedną z tych roztańczonych, bolywoodzkich produkcji. To nie film, to się dzieję naprawdę.
Jestem w Chile.
Po pół roku przygotowań, po niecierpliwym oczekiwaniu na wylot, po milionach zadanych pytań i po niemal takiej samej ilości odpowiedzi w końcu się doczekałam.
Jestem WyCHILEoutowana.
Wrażenia? No cóż. Tak jak już ktoś świetnie zauważył zaczęło się niczym w dobrym filmie Hitchcocka – od trzęsienia ziemii. Teoretycznie, nie ma w tym nic nadzwyczajnego. W końcu Chile leży w rejonie całkiem aktywnym sejsmicznie. Niebywałe jest tylko to, że wstrząsy poczułam już w Warszawie. Było to w chwili, kiedy zorientowałam się, że mój autobus do Berlina właśnie odjeżdża… z innego dworca. Oglądałam ten bilet kilkanaście razy. Przynajmniej połowę z tego patrzyłam na godzinę i datę, a drugą część na nazwę dworca. Nie znalazłam jednak żadnego rozsądnego wytłumaczenia na to, jak doszło do tej pomyłki. Może widziałam to, co chciałam widzieć? Może z jakiegoś powodu Dworzec Autobusowy jest bliższy mojemu sercu niż ten na Młocinach? 😉 Ehhhhh….
Na szczęście istnieje jeszcze coś takiego jak PKP, a Berlin leży rozsądnie blisko. Nierozsądna była tylko kwota, za jaką nabyłam bilet w tej ostatniej niemalże chwili. Ale udało się. Lżejsza o jakieś 260 zł wyruszyłam w świat.
Jeśli zastanawiacie się jak radziłam sobie z dwoma plecakami (dużym z całym ekwipunkiem i z małym podręcznym) oraz z rowerem upchniętym w pokrowiec to wyjaśniam od razu.
Zwinnie niczym kot wyskoczyłam z wagonu, lądując nosem w plecaku chłopaka, ktory wyczołgał się przede mną. Wycierając to, co z niego przy okazji wyleciało (z nosa, nie z plecaka) wykonałam nadludzki wysiłek i przeniosłam swój cały dobytek na ramiona, by po chwili wyrżnąć orła w iście akrobacyjnym stylu. Żadna łyżwiarka nie mogłaby się ze mną wtedy równać…
Kiedy myślałam, że gorzej już być nie może okazało się, że jeden z pasków plecaka wkręcił się w ruchome schody (nie pytajcie jak, to tajemnica nawet dla mnie). Po szaleńczej walce o uratowanie mojego całego wyprawowego majątku wylądowałam na głównej hali dworcowej – ledwo już żywa, ale jeszcze niepokonana w tej nierównej walce ;).
Drogę do wyjścia pokonałam lotem ślizgowym niczym lotopałanka karłowata. A tam… miejska dżungla w najgorszej odsłonie – dzikie tłumy, kakofonia wszelkiego rodzaju dzwięków i setki bodzców dezorientujących moje zmysły.
Ha! Nie na darmo jednak oglądałam Bear Grylls’a, żeby się poddać. Zgodnie z głoszoną przez niego teorią, przekułam więc szybko wady nowego rodowiska w zalety i niczym sama Carrie Bradshaw na Manhattanie płynnym ruchem dłoni przywołałam taksówkę, która zawiozła mnie prosto do przylotniskowego hotelu.
Burżujstwo? Niepotrzebne wydawanie kasy? Wygodnictwo? Polecam wszystkim, którzy tak myślą, przedarcie się przez miasto z rowerem pod pachą z zastosowaniem komunikacji miejskiej.
Do zakupionego biletu – wrażenia gratis 🙂
A trzeba przyznać, że wrażeń miałam pod dostatkiem. Pomimo zmęczenia, noc poprzedzająca wylot była nieprzespana. Ten przypadek zdecydowanie już wpasowuje się w kategorię pt. rozrzutność. Podobnie „odpoczęłabym” czekając na terminalu lotniska. Tak czy owak, kilka minut przed 5:00 stałam już grzecznie w kolejce do odprawy, a 15 minut póżniej, dzierżąc w dłoni bilet do Santiago udałam się na ostatnią, rowerową krucjatę w Europie mającą na celu oddanie roweru w opiekuńcze ręce obsługi lotniska.
Wtedy właśnie dotarło do mnie w co się wpakowałam… 🙂
cdn.
Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy i życzę wielu różnorodnych wrażeń – oczywiście tylko pozytywnych 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dzieki 🙂 :*
PolubieniePolubienie
Pierwsze koty za płoty. Teraz już tylko musi być lepiej 🙂
PolubieniePolubienie
🙂 tak. Mięśnie wyrobiłam już w Berlinie więc Patagonio drżyj! 🙂
PolubieniePolubienie
Na taki opis czekałem od początku. Pewnie to dopiero początek. Teraz napięcie będzie szybko rosło. Z takimi, Twoimi mięśniami to i ja w Warszawie się boję. Nie tylko Patagonia drży …
PolubieniePolubienie
Dzieki, Warszawa nie musi sie obawiac 🙂
PolubieniePolubienie
Powodzenia! Trzymam kciuki
PolubieniePolubienie
Dzięki Kasia!!!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
😀 nieustannie trzymam kciuki!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dzięki wielkie :* 🙂
PolubieniePolubienie
Wyruszamy dzisiaj Ci naprzeciw.Jutro meldujemy się w Chile Chico😃
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Oj to chyba się rozwiniemy bo ja dopiero ruszam do Chaiten 😦
PolubieniePolubienie
W sobotę o godz.08.00 ruszamy z Coyhaique do Chayten.Będziemy Ciebie wypatrywać,może uda się nawet zatrzymać autobus.Jako zwiadowcy mamy mnóstwo info.😀
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Hmmm, no jest szansa, że gdzieś tam będę się po drodze wlokła. Mam nadzieję do zobaczenia 🙂 Ja jestem w La Junta. Właśnie dotarłam 🙂
PolubieniePolubienie
Trudne początki… Najważniejsze, że nie zwątpiłaś i udało się dotrzeć do Chile.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dokladnie tak 🙂
PolubieniePolubienie