Norwegia 2013

Data: 15.08.2013 – 18.08.2013

Trasa: Stavanger- Tau – Preikestolen – (Bratelli – Kjerag) – Stavanger – niestety wspinaczki na Kjerag nie udało się zrealizować z powodu pogody, a raczej niepogody 🙂

WPISY DOTYCZĄCE TEJ PODRÓŻY

1. Jak tanio wspiąć się na Preikestolen?

GALERIA

 

RELACJA

Tym razem zapraszam Was na krótką wyprawę na południe północy 🙂 czyli w cieplejsze rejony Norwegii – a dokładnie do Stavanger w celu zdobycia Preikestolen alias Pulpit Rock lub po prostu na Ambony. W ramach tego wyjazdu miałam także w planach trekking z Preikestolen do Bratelli, a następnie wspinaczkę na Kjerag, ale niestety pogoda pokrzyżowała mi szyki bardziej niż mogłabym przypuszczać.

Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło. Podobno 🙂 W każdym razie do Norwegii postanowiłam wrócić jak najszybciej. Nie tylko po to, żeby wejść na słynny kamyk uwięziony między skałami. Marzę teraz o tym, żeby zobaczyć Lofoty, posiedzieć na Trolltunga i zobaczyć zorzę polarną na dalekiej Północy. Jak się okazuje wcale nie musi być to droga wycieczka. Paliwo w Norwegii jest relatywnie tanie (w porównaniu do innych cen np. produktów spożywczych), namiot można rozbijać „na dziko” właściwie wszędzie, zapasy żywności da się przywieźć z Polski, a cudowna, surowa przyroda krainy troli i fiordów jest i zawsze będzie gratis 🙂

Ale od początku… czyli jak krok po kroku zdobyć Preikestolen?

Do Stavanger dostałam się pierwszym porannym samolotem z Gdańska, linią WIZZAIR.

Dotarcie do centrum (z lotniska ok. 15 km) tego portowego miasteczka to kwestia 30-40 minut miejskim autobusem. Autobusy odjeżdżają sprzed samego wyjścia z terminala, bilety kupuje się u kierowcy.

Stavanger to całkiem spore jak na warunki norweskie miasto.  Kiedyś funkcjonowało w nim kilkadziesiąt zakładów produkujących konserwy i przetwarzających ryby, a dziś można tu zobaczyć Muzeum Konserw (Norsk Hermetikkmuseum), które znajduje się w najstarszej części miasta Gamle Stavanger. Do najcenniejszych zabytków z kolei należą m.in: katedra romańska z przełomu XI i XII w., dwór Ledal z XVIII w. oraz pałac Biskupi, zawierający bogate zbiory archeologiczne, zwłaszcza z epoki brązu.

Oprócz tego wszystkiego Stavanger to przede wszystkim brama wjazdowa na Preikestolen. Aby dostać się do początku szlaku prowadzącego na Ambonę należy udać się do przestani promowej, z której odpływają statki do Tau. Bilety kupujemy na pokładzie, w kasie lub jeśli ta jest zamknięta spokojnie czekamy aż Pan sprzedający do nas podejdzie. Rejs jest króciutki, ok. 30 min, ale jeśli dopisze pogoda można podziwiać malowniczy fjord 🙂

DSC_0054

Po dopłynięciu do Tau, możemy skorzystać z autobusu linii 7 lub 9 które w 15-29 min dowiozą nas do początku szlaku na Preikestolen. Autobusy są bardzo dobrze skomunikowane z promem, ten pierwszy nie odjedzie, jeśli ten drugi nie przypłynie. Inną opcją dojechania na miejsce jest złapanie stopa. Podobno Norwegia to najlepszy kraj na rozpoczęcie swojej przygody z „łapaniem okazji”, bo mieszkańcy Skandynawii nie dość, że ufni to jeszcze mili, gościnni i chętni do pomocy. Ja ze swej strony mogę to tylko potwierdzić 🙂 Na swojego pierwszego stopa z Norwegi, i pierwszego w życiu czekałam maks. 15 min. Norweg, który zapewnił nam podwózkę ( 2 dziewczyny :)) nie był przesadnie rozmowny, ale podrzucił nas na sam początek szlaku i zawrócił.  Wniosek: zjechał z trasy specjalnie, aby nam pomóc 🙂 Może jestem naiwna, ale coś takiego przywraca wiarę w ludzką bezinteresowność 🙂

Nie tracąc czasu od razu ruszyłyśmy zdobywać Ambonę.  Trasa wiodąca na górę jest oceniana na ca. 2 godziny. My z ciężkimi plecakami, po ok. 10-12 kg znalazłyśmy się na szczycie mniej więcej w tym czasie (wliczając krótsze i dłuższe postoje, a to na odpoczynek, a to na zrobienie zdjęć). Sądzę, jednak, że bez większych problemów można wejść na górę w ok. 1,5 godziny. Bez dodatkowego obciążenia idzie się o nieporównywalnie szybciej, i co tu dużo mówić – przyjemniej. Sam szlak raczej do trudnych nie należy, choć jest kilka stromych podejść, ale zawsze po kamieniach, więc to prawie jak po schodach 🙂 Po drodze na szczyt mijamy 2 niewielkie jeziorka – idealnie fotogeniczne miejsce, a do tego wspaniała miejscówka na rozbicie namiotu.

DSC_0095DSC_0099DSC_0139DSC_0121

Cały wieczór i niestety cała noc upłynęła pod znakiem opadów i wiatru. Gdyby nie rozłożona pod namiotem gruba folia malarska z pewnością taplałybyśmy się w orzeźwiającym norweskim deszczu 🙂 Kiedy rano okazało się, że nie ma żadnej nadziei na poprawę pogody zapadła decyzja o rezygnacji z trekkingu do Bratelli i galopem ruszyłyśmy w stronę schroniska u podnóża góry. W deszczu spaceruje się miło, pod warunkiem, że to letni deszcz, ciepły deszcz i przede wszystkim deszcz przejściowy. Ten nasz należał jednak do kategorii z serii rzeczy nieskończonych. Towarzyszył nam cala drogę w dół i przez resztę dnia, aż do kolejnego poranka 😦 Teoretycznie mogłoby się wydawać, że wówczas sens drugiej części wyjazdu stanął pod znakiem zapytania, ale uczucie radości jakiego doświadczyłam po dotarciu do cieplutkiego schroniska było warte największej nawet ulewy.

Preikestolenhytte to całkiem spory kompleks wypoczynkowy, biorąc oczywiście pod uwagę niemiłosiernie małe zaludnienie kraju. W głównym budynku można  za darmo wysuszyć ubrania (specjalne pomieszczenie zaraz po prawej stronie od wejścia) i siebie też można 🙂 Jeśli dysponujecie termosem lub własnym kubkiem z pewnością dostaniecie od personelu gorąca wodę np. na herbatę – wystarczy poprosić kogoś z recepcji lub z obsługi restauracji. Naprzeciwko suszarni znajdują się drewniane schody prowadzące prosto do sali telewizyjnej. Można w niej chwilę odpocząć na ogólnodostępnych kanapach i siedziskach, obejrzeć jakiś film (Norwegowie oglądają filmy bez lektora, tylko z norweskimi napisami, co stanowi spore udogodnienie dla osób nie władających zbyt sprawnie językiem trolli :))

DSC_0142

Nocleg w pokoju wieloosobowym ze śniadaniem (nam przypadła w udziale 4-ka) to koszt 300 NOK. Wiem… kwota przyprawiająca o palpitację nawet zdrowe serce, ale perspektywa spędzenia kolejnej nocy w strugach deszczu potrafi doprowadzić do niepoprawnej rozrzutności. Podobno w przyrodzie nic nie ginie. W przypadku Norwegii – wszystkie korony zaoszczędzone na przejazdach rozpłynęły się w schroniskowej kasie, zatem zostały tam gdzie powinny – w swoim wydania 🙂

Pokoje ekonomiczne (czyli te za 300 NOK :)) znajdują się w innym budynku niż wspomniany pokój i suszarnia. Na zdjęciu to ten budynek z trawa na dachu. W celu zażycia prysznica należy pójść do jeszcze kolejnego budynku, ale znajdującego się tuż obok tego z zieleniną.

Dzień minął szybko, a wieczór jeszcze szybciej. Integracja, we wspólnej kuchni, burżujów, którzy nie mieli oporów przed drenażem kieszeni na ten przybytek luksusu zaowocowała porannym bólem głowy… od ilości wspomnień i śmiechu 🙂

Kolejny poranek i nowe wyzwania. Po leniwym i bardzo pysznym schroniskowym śniadaniu zafundowałyśmy sobie, mało forsowny ale dość długi (3 h) obfitujący w piękne widoki trekking  wokół jeziora. Deszcz na szczęście dał za wygraną i mogłyśmy w spokoju cieszyć się pięknem tamtejszej przyrody.

DSC_0185

Powrót do Stavanger odbył się tą samą drogą i tym samym sposobem co dojazd. Najpierw stop spod parkingu pod Preikestolen ( tym razem miła niemiecka para jadąca campervanem), potem prom z Tau i już byłyśmy w centrum. W planie był jeszcze słynny pomnik Trzy Miecze, ale jak to bywa z planami – wziął w łeb 🙂

Na lotnisko podwiózł nas kolejny miły Norweg. Czasem zastanawiam się jak to się stało, że w ogóle zorientował się że łapiemy stopa. W czasie kiedy zjeżdżał na pobocze drogi prowadzącej prosto do portu, dwie baby z Polski zawzięcie dyskutowały, która tym razem macha, a która trzyma kartkę z napisem AIRPORT 🙂

Powrót do domu miałyśmy rano, więc należało jeszcze gdzieś spędzić nasza ostatnią noc na norweskiej ziemi. Mogłyśmy spać w środku, jest mnóstwo kanap, foteli i przede wszystkim jest ciepło. Mogłyśmy. Bo oczywiście nie spałyśmy na lotnisku. Nasz wybór padł na pobliską plażę nad Morzem Północnym. Dotrzeć do niej można w ciągu 20 minut od wyjścia z terminala, najpierw kierując się tam gdzie pokazują znaki z napisem Sola, a później, intuicyjnie, cały czas prosto, wzdłuż drogi, asfaltowym chodnikiem. Ciężko przegapić 🙂

Plaża jest rozległa, czyściutka i wyjątkowo urokliwa z mnóstwem mniejszych i większych wydm. Bez przeszkód można na niej rozbić namiot, ale ta wersje polecam tylko w przypadku bezwietrznej pogody. W innym przypadku może być to dość ryzykowne przedsięwzięcie 🙂 Z różnych względów my tego ryzyka nie podjęłyśmy i domek rozbiłyśmy nie na plaży, a nieco dalej, na jednym z pól, które mijałyśmy w drodze z lotniska nad morze. Słowo „pole” jest w tym przypadku użyte nieco nad wyraz. Nasza miejscówka to po prostu duży fragment ziemi porośniętej mięciutką trawą, z jednej strony osłoniętej niewysokim murem (idealna ochrona przed wiatrem…,szkoda, że nie przed deszczem), a od strony ulicy zasłoniętej wysokimi krzewo-krzakami bliżej nieznanego pochodzenia. Kiedy znowu się rozpadało, spałyśmy już smacznie w namiocie z widokiem na pas startowy z jednej strony i na plażę z drugiej.

DSC_0303 DSC_0302

I tym samym skończył się nasz norweski weekend. Rankiem odleciałyśmy w kierunku Polski z cichą nadzieją, że szybko znajdziemy kolejne tanie loty do krainy fjordów. W końcu nie zdążyły zjeść nam z ręki…

HOME

4 uwagi do wpisu “Norwegia 2013

Dodaj komentarz