Tallin & Ryga 2014

DATA: 18.07.2014 – 21.07.2014

TRASA: Warszawa – Tallin – Ryga – Warszawa

WPISY DOTYCZĄCE TEJ PODRÓŻY

1.Najsmutniejsze miasto świata

2. Tallińskie informacje praktyczne

3. Ryskie informacje praktyczne

RELACJA

Dwa lata temu gościłam u siebie w ramach couchsurfingu pewną Chinkę z Rotterdamu :), która w Warszawie kończyła podróż szlakiem państw bałtyckich. Z zapartym tchem słuchałam wtedy opowieści o jej przygodach, a wszystko to okraszone naprawdę rozległą wiedzą o historii i polityce tych rejonów. Wstyd się przyznać, ale nie stanowiłam wówczas godnego partnera do rozmowy. Moja znajomość republik bałtyckich, skądinąd przecież dość podobnych kulturowo do naszego kraju, była wtedy naprawdę znikoma. Mogłam się co najwyżej pochwalić jako taką wiedzą dotyczącą geografii północno-wschodniej Europy, ale nic poza tym. To właśnie wtedy postanowiłam, że muszę tam pojechać i na własnej skórze doświadczyć wszystkiego, o czym tak interesująco rozprawiała Chen.

Okazja do zaplanowania podróży pojawiła się dopiero rok później. W czasie jednej z wielu promocji LOTu udało mi się kupić za więcej niż rozsądną kwotę (124,00 zł) przelot na trasie Warszawa – Tallin + Ryga – Warszawa. Z racji tego, że od momentu nabycia biletu (listopad 2013) do wyjazdu (lipiec 2014) upłynęło grubo ponad pół roku całkiem solidnie przygotowałam się do tej podróży.

Przelot z  Warszawy do Tallina trwa mniej więcej 1,5 godziny, ale na miejscu trzeba przestawić wskazówki zegarka godzinę do przodu. Tym sposobem do Estonii przybyliśmy około 14:00.

photo1

Tallińskie lotnisko jest stosunkowo nieduże, ale przy tym całkiem nowoczesne i świetnie skomunikowane z centrum miasta. Nie spiesząc się zbytnio dotarliśmy do punktu informacji turystycznej zlokalizowanego na Starym Mieście w niespełna 30 minut.

DSC_0205

Po skompletowaniu kilku interesujących mapek i niemal tony przeróżnych ulotek ruszyliśmy żwawo do hotelu. Jedynym kryterium, według którego wybierałam nocleg w Tallinie była cena. Może to z racji szczytu sezonu w Estonii, a może z powodu przystąpienia do UE, nie znalazłam nic tańszego niż 49 euro za pokój ze śniadaniem i w dodatku oddalony od centrum o jakieś 1,5 km. Gdyby nie znaleziony przypadkiem kod promocyjny obniżający wartość mojej rezerwacji o 20 euro, pewnie bardzo bym żałowała tego wyboru, ale jak się nie ma co się lubi to… :).

Hotel, w którym przyszło nam spędzić pierwszą noc był mocno zaniedbanym reliktem socjalistycznej epoki, z pewnością pamiętającym towarzysza Stalina w roli małego szkraba. Śniadanie w niczym nie poprawiło mojej oceny, gdyż kilka kromek chleba, wyrób podobny do sera tylko z koloru i obślizgła wędlina to nie jest to, czym mogłabym się zachwycić. Było za to wifi i łazienka w pokoju. Czy można chcieć więcej? 🙂 Po chwili odpoczynku ruszyliśmy na pierwszy rekonesans. Droga z hotelu do centrum wiodła przez nowszą część miasta, choć na moje oko wciąż trochę zaniedbaną i noszącą cały czas znaki minionej epoki.

Tallin to najstarsze miasto stołeczne w północnej Europie i jednocześnie Europejska Stolica Kultury z 2011 r. Pierwsza zachowana o nim wzmianka pochodzi z zapisków tajemniczego al-Idrisiego. Wtedy miasto było tylko niewielką osadą. Przez kolejne 800 lat w Tallinie pojawiały się stopniowo kolorowe budynki, smukłe wieżyczki oraz piękne pałace i klimatyczne zajazdy, które dziś stanowią jedną z najchętniej odwiedzanych atrakcji turystycznych.

DSC_0183

Co tu dużo mówić, naszą przygodę z Estonią rozpoczęliśmy głodni jak wilki więc historia i zabytki miasta zeszły początkowo na dalszy plan. Na pierwszy ogień poszedł za to osławiony przez podróżników z całego świata Drakon III. Ta znajdująca się w dolnych partiach ratusza jadłodajnia jest miejscem jedynym w swoim rodzaju. Wystrój wnętrza stylizowany na  średniowieczny charakter pobudza nie tylko wyobraźnię, ale przede wszystkim apetyt. No i pachniało tam nieziemsko. Pierwszy głód zaspokoiliśmy zatem dość szybko daniem popisowym Drakona– zupą z łosia.

ZUPAZLOSIA

Jako antyfanka wszelkiego rodzaju mięsa przyznaję ze wstrętem :), że była wyśmienita, nie tylko w smaku ale i w sposobie podania. Jak przystało na prawdziwe średniowiecze, posiłek wychlipaliśmy prosto z naczynia, w którym go podano. Sztućców oczywiście nie podano. Jako drugie danie wybraliśmy, równie słynne co zupa, naleśniki z leżącego nieopodal baru Kompressor. Tym sposobem wprost ze średniowiecza przenieśliśmy się w 10 minut do jednej z radzieckich republik za starych dobrych czasów, kiedy wszyscy mieli po równo :). Same naleśniki zachwyciły zarówno różnorodnością jak i smakiem. Cena niestety nie powalała, ale była do strawienia.

photo2

Z pełnymi żołądkami i niestety lekko przez to senni wybraliśmy się na rekonesans Starego Miasta. Nie patrząc zbyt często na mapę, ale za to z szeroko otwartymi oczami, zwiedziliśmy to urokliwe miejsce niemal wzdłuż i wszerz.

Starówka w Tallinie to jedno z najlepiej zachowanych średniowiecznych miasteczek w Europie. Oczywiście nie mogło jej przez to zabraknąć na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od Placu Ratuszowego, na którym stoi gotycki ratusz wzniesiony w początkach XIII wieku. Na dachu budynku wznosi się wysoka na 64 metry ośmiokątna wieżyczka, na której zamontowano wiatrowskaz przedstawiający Starego Tomasza – symbol Tallina. W pogodne, letnie dni można stamtąd zobaczyć fantastyczną panoramę miasta. Podobno.

DSC_0022

Nie skorzystaliśmy jednak z tej możliwości i skierowaliśmy się w stronę jednej z najstarszych aptek w Europie – Apteki Magistrackiej. Obecnie można w niej zakupić zarówno nowoczesne farmaceutyki z najwyższej półki jak i tradycyjne preparaty przygotowywane na podstawie receptur rodem ze średniowiecza. Spytałam czy mają jakiś preparat na uzależnienie od podróży, ale dostałam odpowiedź, że to w gruncie rzeczy choroba nieuleczalna. Czyżby Pani Aptekarka czytywała Kapuścińskiego? 🙂

DSC_0216

Choć nie jestem fanką zwiedzania kościołów, trudno poznawać Tallin bez tego sakralnego akcentu. Najbardziej charakterystyczne świątynie na Starówce to te największe. Kościół św. Mikołaja może się poszczycić najstarszym w Tallinie portalem dekoracyjnym, a ten pod wezwaniem świętego Olafa, z wieżą mierzącą prawie 124 metry, jest najwyższym budynkiem sakralnym w Estonii. Na przełomie XVI i XVII wieku był również najwyższą budowlą na świecie.

Na zakończenie dnia zawędrowaliśmy do portu, gdzie rzekomo miał się odbywać festyn. Po dotarciu na miejsce zakupiliśmy kilka magnesów na lodówkę i obeszliśmy wszystkie zakamarki z jedną konkluzją na koniec spaceru – szału nie było. Ot, kilka straganów z pamiątkami, stoiska z lokalnymi wyrobami spożywczymi i mnóstwo liczących na rozrywkę turystów. Jak widać całkiem niesłusznie.

DSC_0050

Latem w całej Estonii występuje zjawisko białych nocy. Oznacza to ni mniej ni więcej, że bardzo długo jest jasno, a słońce zachodzi dopiero około 23:00. Tym sposobem, kiedy wycieńczeni całym dniem wracaliśmy do hotelu późnym wieczorem, miałam nieodparte wrażenie, że marnujemy dzień :). Na szczęście, nie było zbyt dużo czasu na roztrząsanie tego „problemu”. Zasnęłam z chwilą, kiedy moja głowa dotknęła poduszki.

Kolejny dzień zaczął się dla nas dość wcześnie za sprawą stada mew (?), które tuż obok okna urządziły ptasią autostradę i w kakofonii ogłuszających wrzasków latały w te i wewte jak oszalałe. Przez chwilę poczułam na własnej skórze klimat z filmu Hitchcocka.

Skoro nie dane nam było dospać jeszcze trochę, zeszliśmy na śniadanie (moją opinię na ten temat już znacie) i niedługo potem ruszyliśmy nieśpiesznie w kierunku drugiego hotelu, gdzie czekał kolejny pokój w cenie 30 euro (po wykorzystaniu rabatu 20 euro) z równie kiepskim śniadaniem i tym razem z łazienką na korytarzu. W tak zwanym międzyczasie obejrzeliśmy zdecydowanie mniej turystyczną, bo mieszkalną część miasta. Estonia to generalnie mały kraj, zasiedlony przez nieco ponad 1,5 miliona ludzi. Nic więc dziwnego, że i jej stolica nie poraża wielkością ani tym bardziej gęstością zaludnienia. Chwilami miałam wrażenie, że to takie miasto widmo, opuszczone przez mieszkańców w wielkim pospiechu. Od czasu do czasu przejeżdżał samochód, światła na ulicy się zmieniały, ale nie było widać przechodniów i nawet pies z kulawą nogą nigdzie się nie włóczył. Tylko Starówka tętniła życiem, cała reszta miasta była jakby uśpiona.

DSC_0111

Punkt 12:00 zameldowaliśmy się przed wejściem do informacji turystycznej, skąd chwilę później ruszyła darmowa wycieczka po Tallinie. Okazało się, że uzbierała się całkiem spora grupka turystów z całego świata. Wychodząc z zasady, że w kupie raźniej, podążaliśmy krok w krok za przydzieloną nam przewodniczką i chłonęliśmy każde jej słowo, a trzeba przyznać, że potrafiła opowiadać.

DSC_0118

DSC_0159

Wspólnie zobaczyliśmy kolejny ważny punkt w mieście – wzgórze Toompea. Jest to miejsce, w którym znajdują się główne budynki estońskiego rządu, w tym łososiowa 🙂 (lepiej nie drażnić Estończyków twierdząc, że to różowy) siedziba biur premiera – posiadłość Stenblock. W zamku Toopea natomiast mieści się aktualnie estoński parlament, co można poznać po wywieszonej na 45-metrowej baszcie fladze Estonii – niebiesko-czarno-białej.

DSC_0169

Naprzeciw zamku wznoszą się pękate kopuły ukończonej w 1900 roku prawosławnej Katedry św. Aleksandra Newskiego – najwspanialszej moim zdaniem świątyni w Tallinie. Podobno dzieła sztuki sakralnej, które obecnie można w nim podziwiać to tylko 40% z dawnego zbioru arcydzieł zgromadzonych ku chwale Najwyższego. Reszta przepadła bezpowrotnie w wojennej zawierusze.

DSC_0162

Będąc w okolicy nie mogliśmy odpuścić najważniejszej luterańskiej katedry pw. Świętej Marii Dziewicy, w której mieszkali kiedyś biskupi Tallina oraz inni wysocy rangą duchowni w kraju. Na mnie jednak wrażenia nie zrobiła. Może to z powodu przepięknej prawosławnej poprzedniczki, a może dlatego, że świątynie protestanckie raczej nie grzeszą bogatym zdobnictwem.

Poruszając się przez cały czas po wzgórzu Tompea dotarliśmy kolejno do punktów widokowych Patkuli oraz Kohtuotsa, z których rozciągały się wspaniałe widoki na tallińską Starówkę i Zatokę Fińską. Wycieczka dobiegła końca wczesnym popołudniem, czyli w sam raz żeby udać się na obiad. Skorzystaliśmy z rady naszej przewodniczki i poszliśmy do knajpki o dumnej nazwie Golden Piglet. Jak się można domyślić lokal słynął z wieprzowiny w każdej postaci toteż jako posiłek dla dwóch osób zamówiliśmy talerz różnego rodzaju kiełbas. I choć, tak jak wspominałam, nie jestem fanką mięsa, już drugi raz w tym mieście dałam się na nie namówić.

photo6

photo5

Nim się zorientowaliśmy na zegarze wybiła 16:00. Zmęczeni upałem i intensywnym zwiedzaniem postanowiliśmy spędzić resztę popołudnia na tallińskim wybrzeżu i tam też ruszyliśmy powolnym krokiem.

Największa przystań Estonii, a jednocześnie uważana za najlepszy teren dla plażowiczów jest dzielnica Pirita. Zmierzając w tamtym kierunku, pomiędzy Starówką a portem minęliśmy dzielnicę o nazwie Rotermann, słynącą przede wszystkim z nowoczesnej architektury. Usytuowane tam budynki przemysłowe przebudowano zgodnie ze współczesnymi trendami i muszę przyznać, że uzyskano tym całkiem przyjemny dla oka efekt. Stamtąd w kilkanaście minut dotarliśmy do barokowego Pałacu Kadriorg, który zbudowano jeszcze za czasów cara rosyjskiego Piotra Wielkiego. Budynek stoi w zachwycającym i niezwykle zadbanym parku, podobno najlepiej zaprojektowanym terenie zielonym w całej Estonii. Śmiem twierdzić, że może to być prawda :). Teren jest ogromny, a przy tym sielsko spokojny i uroczo romantyczny.

Po opuszczeniu kompleksu parkowego bardzo szybko dotarliśmy do tallińskiego amfiteatru, gdzie co 5 lat odbywa się Estoński Festiwal Pieśni. Najlepszą reklama tej budowli jest jednak moim zdaniem fakt, że gościł on takie sławy jak choćby Madonna, The Rolling Stones, Michael Jackson czy Tina Turner. Jaka szkoda, że akurat nic takiego nie miało miejsca podczas naszego pobytu :(.

Ulica wiodąca do Pirita, gdzie w efekcie już nie dotarliśmy (zmęczenie i upał zrobiły swoje) dała nam niepowtarzalną możliwość spojrzenia na Stare Miasto i bardziej nowoczesną część Tallina  z zupełnie innej perspektywy – nieodmiennie urokliwej. Tak urokliwej jak samo miasto.

Kolejnego dnia ruszyliśmy do Rygi.

DSC_0291

DSC_0304

Ze wszystkich odwiedzonych przeze mnie stolic krajów bałtyckich Ryga zdecydowanie wyróżnia się rozmiarem, ilością atrakcji i co warto podkreślić – rozmachem architektonicznym. Nie bez powodu nazywana jest w końcu stolicą inspiracji. Starówka, wpisana na listę UNESCO, położona jest na brzegu, swojsko brzmiącej w nazwie rzeki – Dźwiny, która łączy się w tym miejscu z „naszym” Bałtykiem. Zarówno stara jak i nowa część miasta z modnymi dzielnicami i pięknymi skwerami mają magnetyczny urok. I ja nie oparłam się temu przyciąganiu :).

DSC_0380

Nawet przy krótkim pobycie da się zauważyć, że Ryga jest miastem bardzo zielonym. Moim zdaniem, to właśnie ogromna liczba ukwieconych bulwarów oraz wyszukane gatunki drzew i krzewów stanowią o niewątpliwej urodzie tego nadbałtyckiego portu. Latem w powietrzu czuć aromat morza (ale nie ryb), a miasto wręcz kipi życiem. Nie ma wtedy lepszej alternatywy dla odpoczynku w kawiarnianych ogródkach i pachnących parkach. Wieczorem też nie brakuje atrakcji. Dla wielbicieli mocniejszych trunków jest to idealna pora na skosztowanie słynnego wyciągu z ziół zwanego ryskim balsamem.

DSC_0379

Co zobaczyć w łotewskiej stolicy? Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Typowe must see moim zdaniem tu nie istnieją. Jest jednak w czym wybierać. Ryga należy do Europejskiego Szlaku Gotyku Ceglanego. Trasa ta obejmuje 34 miasta w siedmiu krajach położonych wokół Morza Bałtyckiego. W związku z tym, zabytków godnych uwagi nie brakuje, a ryska Starówka jest ponoć jedną z najpiękniejszych w krajach nadbałtyckich. Kwestia gustu rzecz jasna. Mi się podobała. Tak jak w każdym mieście, również i tu są miejsca do których zajrzeć się powinno, ale mając do dyspozycji ograniczony do minimum czas, podróż warto skrupulatnie zaplanować.

Wjeżdżając do centrum byliśmy już spóźnieni lekko ponad godzinę. Gigantyczne opady deszczu po opuszczeniu Tallina skutecznie zatamowały drogę wyjazdową na Łotwę. Aby zatem nie tracić więcej cennego czasu zostawiliśmy bagaż w dworcowej przechowalni i z marszu ruszyliśmy na podbój miasta. Było już po południu, zatem nasze żołądki skutecznie dopominały się o niedostarczoną jeszcze rację żywnościową. Tym sposobem zaczęliśmy zwiedzanie od dość charakterystycznych, łukowatych hangarów zeppelinów, które przejęły funkcję hal targowych z mydłem i powidłem w dosłownym tego słowa znaczeniu. Pytanie co można w nich kupić lepiej zastąpić innym – czego tam kupić się nie da? Zdecydowanie łatwiej odpowiedzieć na to drugie 😉 Słyszeliście może powiedzenie, że głód to zły doradca podczas robienia sprawunków. Potwierdzam. W 15 minut wydaliśmy 30% z kwoty przeznaczonej na cały pobyt, a w dodatku spróbowaliśmy tyle różności, że do tej pory się dziwię jakim sposobem mój pełny brzuch zdołał utrzymać balans między kończynami. 

DSC_0313

Zwiedzanie „właściwe” rozpoczęliśmy od Placu Ratuszowego, na środku którego znajduje się pomnik patrona Rygi – Rolanda. Ów jegomość do dziś symbolizuje potęgę średniowiecznej Rygi i bezpieczeństwo szlaku handlowego. Za pomnikiem mieści się jeden z najbardziej znanych stołecznych budynków  – Dom Bractwa Czarnogłowych, a tuż obok nawiązująca do niego fasadą kamienica Schwaba. Tam też skierowaliśmy nasze kroki po obfotografowaniu Rolanda.

DSC_0350

Po przeciwnej stronie placu wznosi się bardzo okazały Ratusz oraz dość nowoczesny jak na to miejsce, podłużny, czarny budynek mieszczący Muzeum Okupacji, przed którym z kolei prężą swe piersi Czerwoni Strzelcy Łotewscy. Panowie przypominają nieco wyglądem płaskorzeźby z warszawskiego placu Konstytucji. Obserwując ich srogie miny poczułam się niemal jak w domu :).

DSC_0361

DSC_0356

Jednym z najciekawszych moim zdaniem zabytków łotewskiej stolicy jest kościół Św. Piotra, którego początki datuje się na rok 1209. Zbudowany w stylu romańskim, został później „wyremontowany” na modłę gotycką. Dla architektonicznych zajawkowiczów może to być ważna informacja, dla mnie jednak istotne było coś zupełnie innego. Z tarasu widokowego na kościelnej 72-metrowej wieży roztacza się wprost fenomenalny widok na miasto. Dla niego mogłabym tam wrócić.

DSC_0344

DSC_0335

W pobliżu kościoła postawiono rzeźbę przedstawiającą legendarnych muzykantów z Bremy – osła, psa, kota i koguta. Już z daleka widać wypolerowane na wysoki połysk pyszczki. Według tradycji pogłaskanie któregoś ze zwierząt przynosi szczęście, a sądząc po tym jak lśniące były fragmenty pomnika, do Rygi muszą ściągać sami pechowcy ;). No i przy okazji można zaobserwować jaka jest średnia wzrostu osób odwiedzających miasto :).

DSC_0439

Kolejny interesujący obiekt sakralny, do którego się udaliśmy to Kościół Św. Jana, należący do najstarszych budynków łotewskiej stolicy. Nieco dalej, bo na ulicy Rzeźniczej trafiliśmy na nie mniej charakterystyczny Konwent Eckego – żółty budynek z wysokim kominem. Kawałek dalej położony jest dawny Kościół Św. Jerzego, uznawany za najstarszy murowany budynek w Rydze, ale z bliżej nieokreślonego powodu nie przypadł nam on do gustu. Nie mogliśmy sobie za to odmówić zajrzenia do gotyckiego Kościoła Św. Jakuba. Według legendy święty bije w dzwoń zawsze, gdy w pobliżu przechodzi niewierna żona ;).

W tym miejscu skończyliśmy myszkowanie po Starówce, mając w planach wrócić tu kolejnego poranka na wycieczkę z serii Free Walking Tour.

DSC_0473

Na tym jednak nasz dzień się nie skończył. Oprócz niewątpliwych walorów miasta zabytkowego – Ryga ma również inne oblicze, bardziej nowoczesne.

DSC_0366

Nie każdy wie, że to właśnie tutaj znajduje się najwyższa w Europie wieża telewizyjna, mierząca ponad 368 metrów oraz piękny wiszący nad Dźwiną most, który zaliczany jest do największych tego typu budowli na Starym Kontynencie.

DSC_0327

Kierując się na lewo z dworca, przeszliśmy przez uliczne targowisko i po kilkunastominutowym spacerze stanęliśmy u stóp Gmachu Łotewskiej Akademii Nauk przy ulicy Elias iela 1. Budynek jest łudząco podobny do naszego Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie, choć znacznie mniejszy, jakby zaniedbany i przy burzowej pogodzie nieco upiorny. Turystom udostępniono w nim jeden z tarasów widokowych na 17 piętrze, z którego roztacza się widok na Rygę. Nas skutecznie zniechęciła cena wjazdu (7 euro) i pani portierka, jakby żywcem wyjęta z komedii Barei.

DSC_0413DSC_0422

Tym sowieckim akcentem zakończyliśmy dzień zwiedzania i rozpoczęliśmy noc imprezowania. Kto w Rydze był ten wie, co to znaczy 🙂 Ucinając wszelkie domysły i spekulacje na ten temat, na nocleg szczęśliwie dotarliśmy, ale wstać rano łatwo nie było 🙂

Kolejny dzień rozpoczął się od wspomnianej już wcześniej wycieczki z serii „free”. Po drodze na Starówkę minęliśmy jeszcze miejsce nazywane Cytadelą, w przeszłości stanowiące niezależną od innych umocnień rozległą twierdzę. Obecnie Cytadela przyciąga głównie soczystą zielenią rosnących tu drzew i kwiatowych krzewów. Znaleźliśmy w niej najstarszy w Rydze Ogród Viestursa oraz nieco młodszy Park Kronwaldsa, w przeszłości nazywany Ogrodem Strzeleckim.

DSC_0459

Kiedy o 11:00 dotarliśmy na miejsce spotkania nasz przewodnik już na nas czekał. Po krótkim rysie obyczajowo-kulturalnym ruszyliśmy tropem historii po ryskiej starówce.

DSC_0474

DSC_0442

DSC_0393

Zwiedzając Stare Miasto po raz drugi nie mogliśmy już pominąć Placu Katedralnego z mieszczącą się na nim olbrzymią Katedrą Najświętszej Marii Panny, a także położonej niedaleko Giełdy Ryskiej, która nieco nawiązuje stylem do piętnastowiecznych włoskich pałaców renesansowych. Usłyszeliśmy także bardzo zabawną historię Kociej Kamienicy z dwiema wieżyczkami ozdobionymi figurkami tych zwierząt ustawionych w pozycjach, które nie dają zbyt dużo wątpliwości co do intencji sierściuchów :).

DSC_0479

Dotarliśmy także do Placu Zamkowego ze zlokalizowanym tam Zamkiem Ryskim z XIV wieku, który obecnie pełni funkcję siedziby Prezydenta kraju. Opuszczając to miejsce ulicą Małą Zamkową dotarliśmy do sąsiadujących ze sobą średniowiecznych kamieniczek określanych mianem „trzech braci”. Nazywa się je tak ze względu na podobieństwo do „trzech sióstr” z niedalekiego Tallina. Obecnie we wnętrzu „braci” mieści się Muzeum Architektury Łotwy. Tylko dla koneserów :).

DSC_0484

DSC_0482

Kolejnym godnym zobaczenia miejscem, do którego trafiliśmy dzięki przewodnikowi był Plac Liwski i zlokalizowane na nim dwie zabytkowe kamienice – Mała Gildia z charakterystyczną, dekoracyjną wieżą oraz Wielka Gildia, będąca przez stulecia siedzibą kupieckiej Gildii Dziewicy Marii. Obecnie mieści się tu Narodowa Orkiestra Symfoniczna, ale chyba nie trafiliśmy na żaden koncert, bo wokół była cisza jak makiem zasiał :).

W tym oto punkcie nasza wycieczka dobiegła końca. Czas płynął nieubłaganie, a do odlotu pozostały raptem 3 godziny. Grzecznie pożegnawszy się pożegnawszy poszliśmy w kierunku dworca, skąd chwilę później zabrał nas autobus zmierzający w stronę lotniska.

W Rydze przeszłość jest wciąż żywa, a teraźniejszość w dalszym ciągu dość skomplikowana. Można to wyczuć w miejskiej architekturze oraz między innymi na Bulwarze Wolności, w miejscu gdzie dawniej stał pomnik Lenina, a obecnie można podziwiać instalację artystyczną „Monument Wars„. Składa się ona z czterech naprzemiennych rzeźb, w tym Dziewicy Maryi i (ku uciesze wielu zwiedzających) czarnoskórej Barbie w szwedzkim stroju ludowym, a wszystko po to, aby ukazać krzyżujące się wpływy dawnej władzy.

Ryga to nie dystyngowany Paryż, ani kosmopolityczny Londyn, ale z pewnością warto spędzić tu weekend i zastanowić się co by było gdyby…

A na koniec pamiętajcie o jednym. Łotysze, tak samo jak Polacy, to nie gęsi 🙂 Mimo powszechnej znajomości rosyjskiego, pielęgnują swój język do takiego stopnia, o jaki byście ich nawet nie podejrzewali 😉

DSC_0461

Jedna uwaga do wpisu “Tallin & Ryga 2014

  1. Pingback: Taka ze mnie powsinoga czyli podróżnicze podsumowanie 2014 roku | TRAVELERKA

Dodaj komentarz