Chorwacja 2014

DATA: 18.06.2014 – 22.06.2014

TRASA: Zadar – Park Krka – Szybenik – Split – Primosten – Trogir – Mastrinka -Zadar

WPISY DOTYCZĄCE TEJ PODRÓŻY

1. Chorwacja po raz pierwszy

2. Sobe, rooms, zimmer, camare

3. Primosten – chorwacki raj czy wakacyjna nuda?

4. Pamiątki made in Croatia

5. Zagrebački obrezak czyli co w karcie pisze

6. Chorwackie informacje praktyczne

GALERIA

RELACJA

Kryształowo czysta woda, przebogata fauna pod jej powierzchnią, romantyczne zatoczki, tysiące wysepek, średniowieczne miasteczka, lawendowe pola i jedyne w swoim rodzaju niebo o zachodzie słońca – niemal całe fioletowe, gdzieniegdzie muśnięte różem i odrobiną błękitu.

Choć mogłoby się wydawać, że właśnie opisałam sztucznie podrasowaną pocztówkę, wspomniane obrazki istnieją naprawdę. Trochę wstyd się przyznać, ale te niewątpliwe uroki chorwackiej ziemi odkrywałam dopiero niedawno. Tłumy rodaków ściągają nad Adriatyk regularnie, a dla mnie, z niewiadomych przyczyn, Bałkany stanowiły białą plamę na europejskiej mapie. Dotychczas, ślady swoich stóp zostawiłam jedynie w Grecji, a i to wieki temu. Na szczęście w porę, miejmy nadzieję, postanowiłam nadrobić zaległości.

Nie myślcie sobie jednak, że przyparta do ściany wyrzutami sumienia, odrzuciwszy na bok całą ignorancję, która wcześniej zasłaniała mi oczy, planowałam ten pierwszy wyjazd do Chorwacji miesiące przed podróżą. Starałam się jak mogłam, ale i tak wyszło jak zwykle 🙂 Nagła potrzeba wyjazdu (tak jakbym jej kiedykolwiek nie czuła) + tanie bilety lotnicze + idealny termin = jadę w podróż! To proste równanie rządzi moim życiem od jakiegoś czasu i gdyby Einstein nadal żył mogłabym mu przedstawić swoją teorię względności 🙂 (tyle, że podróżniczej).

Otrzepałam z kurzu przewodnik, który gdzieś, kiedyś, raczej tanio nabyłam z taką właśnie myślą, że może odwiedzę Chorwację. A tu proszę. Nawet kartki nie zdążyły zżółknąć, a ja już pakuję gumowe cichobiegi do chodzenia po adriatyckich kamulcach.

DSC_0557

Mniej więcej miesięczny okres pomiędzy zakupem biletów a wylotem do Zadaru wykorzystałam na szczegółowe planowanie każdej godziny podróży. W przypadku dłuższego wyjazdu nie ma to prawdopodobnie dużego sensu, ale kiedy do dyspozycji pozostaje tylko 5 dni, liczy się każda minuta. Nie muszę chyba mówić, że z planów wyszły nici? 🙂

KLAPKI

Bierzemy misia w teczkę, jedziemy na wycieczkę

Misia nie zabrałam, bo ręcznik plażowy i zestaw małego nurka wypełnił walizkę po brzegi. A raczej walizeczkę lub jak kto woli walizunię, bo od dłuższego czasu należę do sekty „podróżujących z podręcznym”. O samym locie nie warto się rozpisywać, ale z pewnością należałoby wspomnieć o jednej rzeczy.

O ile się nie mylę, większość rodaków do Chorwacji przybywa samochodem tudzież autobusem, czyli jakby na to nie patrzeć – transportem zdecydowanie naziemnym. I fajnie. Dla rodzin z dziećmi jest to zdecydowanie bardziej ekonomiczna opcja, a i po drodze można co nieco obejrzeć i przeżyć. Nie da się tylko jednego. Zobaczyć Chorwacji z lotu ptaka. A widoki są genialne. Mało powiedzieć, że adriatyckie wybrzeże z okien samolotu wygląda zabójczo, to trzeba zobaczyć lub wołać Wergiliusza, żeby opisał co widzi.

Lot z Warszawy do Zadaru trwa około 1,5 godziny. Po opuszczeniu terminala lotniska w nozdrza uderzyło cieplutkie i nieco lepkie powietrze – znak, że jesteśmy na wakacjach 🙂

Chwila papierkowych formalności i już byliśmy dumnymi posiadaczami auta o nazwie volkswagen polo w wersji dla 5 osób i 2 dużych walizek. Była nas tylko czwórka, ale za to walizki musiały się gnieździć w bagażniku 🙂

DSC_0028

Nie bacząc na nic, pomknęliśmy w kierunku naszej bazy wypadowej na kolejne dni.

Na trasie z Zadaru do Trogiru nie sposób się skupić na rozmowie, ani tym bardziej nudzić. Jadąc wzdłuż wybrzeża nie da się nie zauważyć przepięknych krajobrazów jakie serwuje dalmackie wybrzeże. Tym sposobem, trasa, która według google powinna zająć 2 godziny „trochę” się rozciągnęła. I znów teoria względności i ten relatywizm czasowy się kłania :).

Do Trogiru dojechaliśmy około południa. Zaraz za mostem, który spina miasteczko niczym metalowa zszywka zaczyna się niewielka wioska o nazwie Mastrinka.

DSC_0045

Ciężko się zgubić, bo prowadzi tamtędy tylko asfaltowa droga. Po jednej jej stronie wije się błękitna morska wstęga, a po drugiej dumnie wspinają się pod górę chorwackie apartamenty. Jednak zgodnie z prawem Murphy’ego, że jeśli coś może pójść źle, to na pewno pójdzie – wyglądało na to, że się zgubiliśmy. A właściwie to nie my, tylko nasz nocleg gdzieś się zgubił. Na szczęście Chorwaci to całkiem domyślny naród. Ogólna konsternacja w naszym zaparkowanym prawie na ulicy samochodzie zwabiła bardzo szybko kilku panów ze sklepu monopolowego. Poglądowa rozmowa na migi pozwoliła ustalić czego tak właściwie szukamy i gdzie się to ewentualnie znajduje. Pan z Piwem [PzP] nie wydawał się usatysfakcjonowany naszymi minami i postanowił na pilotować, aż do właściwego budynku. Rozstał się z kumplami, ale nie z piwem i dziarskim krokiem ruszył do swojego auta, a kilka minut później staliśmy już na właściwym podjeździe. Okazało się, że PzP to teść naszej gospodyni, zatem obyło się nawet bez „napiwku” za pomoc :).

Po części oficjalnej na linii gość-gospodarz ruszyliśmy na miasto wrzucić coś na ruszt. Tuż przy trogirskim moście czekał tym razem Pan Mąż. Po krótkim spacerku wskazał najlepszą według niego knajpę na deptaku i wyparował niemal jak kamfora. Obiadokolacja upłynęła leniwie pod znakiem chorwacko-włoskiej kuchni, a w ramach walki z narastającym tłuszczykiem odbyliśmy wieczorem małe tour de deptak w Trogirze i tym pozytywnym akcentem zakończyliśmy pierwszy dzień w Chorwacji.

DSC_0823

DSC_0036

ZACHOD1

DSC_0730

Do Krka marsz

Z pewnością większość turystów odwiedzających Chorwację ma poważny dylemat. Który z Parków Narodowych wybrać – Jeziora Plitvickie czy Krka? Ten pierwszy jest słynniejszy, ten drugi tańszy. Jako fanka bajecznej natury odwiedziłabym oba. Niestety przy naszym dość ograniczonym czasie na zwiedzanie w grę wchodził tylko jeden z nich. Tym razem padło na Krka – z dwóch powodów. Był bliżej i żadne z nas w nim wcześniej nie było (w przeciwieństwie do Plitvic). 

Wyruszyliśmy rano, gotowi jechać na łeb na szyję, byle tylko zdążyć przed nadciągającym upałem. U bram Parku zjawiliśmy się dosłownie chwilę po otwarciu, a i tak przywitały nas tłumy Azjatów i innych zwiedzaczy 🙂 PN Krka posiada aż  trzy główne wejścia.

DSC_0082

Bez zbędnego kombinowania postawiliśmy na to w miejscowości Lazovac. Zostawiliśmy samochód na całkiem sporym parkingu i po nabyciu biletów wstępu wsiedliśmy do stojącego nieopodal autobusu, który w 10 minut zjeżdża krętą drogą w stronę wodospadów. Park można zwiedzać na dwa sposoby: pieszo lub statkiem, który jest niestety dodatkowo płatny. Po krótkiej, choć żarliwej dyskusji wybraliśmy opcję pierwszą czyli  z perspektywy piechura.

Wędrując niespiesznie drewnianymi mostkami dotarliśmy najpierw do wodnego młyna, oglądając po drodze wodospady i trudny do opisania turkus wodnej tafli, która jak lustro odbijała nasze sylwetki. Niesamowite bogactwo ryb i okazała bujność przyrody zrobiły na nas niesamowite wrażenie, zwłaszcza w kraju gdzie większość roślin jest wysuszona przez palące słońce.

DSC_0092 DSC_0090 DSC_0144

Po dotarciu do punktu widokowego na Skradinski Buk dostaliśmy przedsmak tego co miało czekać na dole – bystry nurt wodnych warkoczy i kryształowo czysta woda. Z prędkością światła znaleźliśmy się na dole, aby w zachwycie podziwiać ten widowiskowy wodospad utworzony z 17 spadających kaskad. Choć można się tam kapać niewiele osób skusiło się na tą wątpliwą moim zdaniem przyjemność.

DSC_0129

DSC_0133

Skradinski Buk to jedno z tych widowisk, które lepiej podziwiać z daleka niż brać w nich udział. Podłoże, utworzone z litej, dość śliskiej skały nie sprzyja relaksowi,a może jedynie prowadzić do otarć i siniaków, jeśli zamiast na skały trafi się stopą w dziurę między nimi.  Nic jednak nie stało na przeszkodzie, aby wziąć kąpiel słoneczną na pobliskim polu soczyście zielonej trawki.

DSC_0139 DSC_0146

Wypoczęci i rozgrzani ruszyliśmy trochę później w dalszą wędrówkę. Kolejne wodospady, strumyczki i jeziorka pełne wodnych żyjątek i finezyjnej roślinności to dalszy etap spaceru po parku.

DSC_0235

DSC_0233

Zmęczeni upałem, ale upojeni pięknem przyrody dotarliśmy w końcu do pintu wyjścia skąd ponownie skorzystaliśmy z opcji autobusowej podwózki.

DSC_0248

Tego dnia w planach był jeszcze Szybenik, ale zrezygnowaliśmy z niego na rzecz kamienistego plażingu nieopodal naszej kwaterki i partyjki tysiąca przy chorwackim winie 🙂

Split w 1 dzień

Trasa z Mastrinki, gdzie mieszkaliśmy do Splitu, gdzie próbowaliśmy dotrzeć, liczy według google zaledwie 35 kilometrów. Przy znikomym ruchu drogowym można ją pokonać w niewiele ponad 45 minut. Tak wygląda teoria. W praktyce jechaliśmy prawie 1,5 godziny i tym samym pobiliśmy chyba rekord świata w staniu w korku.  Zważywszy na możliwość przymusowych postojów na trasie, wycieczkę do Splitu warto zaplanować w dzień powszedni i wyruszyć w drogę wczesnym rankiem. Przejazd przez most (albo raczej jego marną namiastkę) w Trogirze to nic w porównaniu do znalezienia wolnego miejsca postojowego w pobliżu Starówki w Splicie. Choć w samym mieście jest całkiem dużo parkingów strzeżonych, można również zostawiać auto na ulicach jednokierunkowych, oczywiście za opłatą. W zależności od miejscówki ceny wahają się od kilku do kilkunastu HRK za godzinę. Zaraz po przekroczeniu granic miasta można się zorientować, że Split żyje! Kakofonia dźwięków i bogactwo kolorów oraz smaków dochodzą zewsząd. Wszystko to cichnie dopiero po wjeździe do starszej części miasta. Ale to tylko pozory. W tym miejscu niemal przez cały czas trwa partyzancka walka na spostrzegawczość i zwinność – kto je posiada (plus odrobina szczęścia), ten zaparkuje. Nie warto jednak stawać na tzw. gapę i spóźniać się po odbiór auta. Służby porządkowe krążą nieustannie i sprawdzają bilety parkingowe. Bumelanctwo może kosztować nawet 100 kun czego dowodem były czerwone karteczki pięknie zaczepione o wycieraczkę wielu napotkanych aut.. Brak doświadczenia w tej parkingowej batalii nadrobiliśmy siłą naszych mięśni. Zaparkowaliśmy samochód mniej więcej kilometr od ścisłego centrum i resztę pokonaliśmy piechotą mijając po drodze genialne stoiska ze starociami.

DSC_0359 DSC_0357

Generalnie do Splitu jeździ się z dwóch powodów. Pierwszy z nich to słynny Pałac Djoklecjana, który stał się znany za sprawą rzymskiego cesarza o tym imieniu, który pochodził z pobliskiej Salony i właśnie tam postanowił spędzić ostatnie lata życia. Drugi ważny powód to przystań promowa, z której odpływają różnej maści wycieczkowce na okoliczne wyspy i wysepki. Naszym celem była Brac, ale z powodu korków i problemów z parkingiem nie zdążyliśmy na poranny rejs, co w efekcie przyczyniło się do decyzji, że cały dzień spędzamy w mieście.

DSC_0374

Krótki rekonesans Starówki pozwolił zorientować się w topografii miasta i wówczas nasze pierwsze kroki skierowaliśmy do Pałacu Djoklecjana. O tym jak wygląda i dlaczego jest tak sławny można przeczytać w każdym przewodniku o Chorwacji. To co na nas zrobiło największe wrażenie to widok z wieży dzwonnicy, na którą można się wdrapać wąskimi kamiennymi schodami. Jest to z pewnością nie lada wyzwanie, zwłaszcza dla osób cierpiących na lęk wysokości. Panoramiczny widok  na miasto i okoliczny port robi jednak piorunujące wrażenie. A warto pamiętać, że to tylko fragment tego, co zachowało się z czasów starożytności.

DSC_0449 DSC_0463

DSC_0497 DSC_0476

Opuszczając Pałac przez Srebrną Bramę dotarliśmy do miejskiego targu, gdzie w szybki sposób pozbyliśmy się sporej części gotówki. Kilka godzin kluczenia po wybrukowanych uliczkach starego Splitu było niemal jak powrót do przeszłości.

DSC_0520

DSC_0542

DSC_0390

Kiedy zmęczeni, wyszliśmy w końcu z tego świata historii na nadmorską promenadę to było jak zderzenie dwóch światów. Choć spacerowaliśmy po Splicie jeszcze wiele godzin pozostał w nas trudny do opisania niedosyt.

DSC_0424 DSC_0423

Droga do Mastrinki upłynęła na szczęście dość szybko i jeszcze tego samego wieczoru obejrzeliśmy w oparach rakiji najpiękniejszy na świecie zachód słońca :).

Co zrobić kiedy plany biorą w łeb?

Wydawać by się mogło, że doświadczenie uczy, praktyka czyni mistrza i tym podobne. Otóż, nie zawsze. Pomnie korków i braku wolnych miejsc parkingowych dnia poprzedniego postanowiliśmy zrobić tym razem wszystko tak jak należy i zdobyć Wyspę Brac najwcześniejszym promem. Niestety, zaspaliśmy! Pobudka, poranne ablucje i śniadanie zajęło nam niecałe 15 min, ale i tak nie było już szans na upatrzony wcześniej prom. Nie bylibyśmy jednak sobą, gdybyśmy nie spróbowali załapać się na kolejny. Los nie chciał jednak, abyśmy zwiedzili tą uroczą adriatycka wysepkę i ponownie zaśmiał się nam w twarz. Znalezienie miejsca parkingowego w pobliżu przystani okazało się czynnością niewykonalną więc źli na siebie i nieco rozżaleni skierowaliśmy auto z powrotem na północ.

Na szczęście tuż przed zjazdem na Trogir trafiłam w przewodniku na krótką notatkę dotyczącą miejscowości o nazwie Primosten. Chciałam wyspę to ją dostałam. Co prawda Primosten jest połączony ze stałym lądem dość solidnym mostem, ale kto by zwracał uwagę na takie szczegóły 🙂 Szerokim łukiem ominęliśmy Trogir i pognaliśmy dalej na północ.

DSC_0718

Jak się potem okazało był to strzał w dziesiątkę. Nieco senna atmosfera tego dalmackiego miasteczka ukoiła mojego lekko stargane, poranną wpadką, nerwy i z żalem opuszczałam to miejsce udając się późnym wieczorem do Mastrinki.  Więcej o Primosten znajdziecie TU

DSC_0736 DSC_0724

Było miło, ale się skończyło

Ostatni dzień wyjazdu jest zawsze taki trochę dziwny. Z jednej strony wielka radość na myśl o spotkaniu rodziny i znajomych, a z drugiej żal, że to już koniec. Tak było i tym razem. Choć wylot z Zadaru był dopiero wieczorem, od samego rana atmosfera była cierpka 🙂 Szczęśliwie jednak wyruszyliśmy z Mastrinki wczesnym rankiem i rzucając tęskne spojrzenie na Trogir ruszyliśmy magistralą na północ do Zadaru. Czasu mieliśmy w bród zatem plan zakładał mniej lub bardziej planowane postoje przy co piękniejszych punktach widokowych, ewentualnie niedługi odpoczynek na jednej z plaż. Jak postanowiliśmy tak zrobiliśmy. Podążając za cudownymi krajobrazami i zwabieni perspektywą jeszcze cudniejszych widoków dotarliśmy do niewielkiej mieścinki, z której odchodziły promy wycieczkowe do PN Kornati. Niestety nie mieliśmy wystarczająco dużo czasu, aby chociaż rzucić okiem na cuda natury oferowane przez to miejsce. Na pocieszenie zjedliśmy wyśmienity obiad w jednej z nadmorskich restauracji.

Do Zadaru dotarliśmy około 13:00 zatem na zwiedzanie zostały raptem 3 godziny. Nie tracąc czasu od razu udaliśmy się na Stare Miasto. Pierwsze co rzuciło się w oczy przy wjeździe to zwykłe mieszkalne bloki sąsiadujące z luksusowymi domo-willami, a zaraz obok ogromne sieciowe supermarkety i niepozorne straganiki z lokalnymi produktami rolnymi.

Jako początek trasy zwiedzania obraliśmy słynne morskie organy. Wbrew zasłyszanym opiniom, zarówno miejsce jak i niespotykany instrument bardzo przypadły nam do gustu i gdyby nie ewidentny brak czasu moglibyśmy siedzieć i słuchać tej eterycznej muzyki przez wiele godzin.

DSC_0855

Bardzo szybko dotarliśmy do starszej części miasta, gdzie wchodząc przez bramę południowo-wschodnią i kierując się na prawo, poprzez labirynt kamienic stanęliśmy na Placu Pięciu Studni. Kolejnym etapem naszej wycieczki był kościół św. Donata znajdujące się zaraz obok ruiny starożytnego rzymskiego forum.

DSC_0843

DSC_0863

Wszystkie te zabytki architektury zachowały się w naprawdę dobrym stanie (zważywszy na to, że sam kościół pochodzi z IX w.) i zrobiły na nas ogromne wrażenie. Szybka mrożona kawa gdzieś na Starówce pozwoliła zregenerować nadwątlone upałem siły i własnie wtedy ze smutnie uświadomiliśmy sobie, że trzeba się kierować w stronę lotniska.

DSC_0849

Pięć dni w Chorwacji minęło niemal jak kilka godzin, ale wspomnienia z nich mogłyby zapełnić niejeden wielotygodniowy wyjazd. Opuszczałam Dalmację z mocnym postanowieniem, że jeszcze tu wrócę i stwierdzam z całym przekonaniem, że jest to jedno z tych pragnień, które nie muszą zostawać tylko w sferze marzeń 🙂

DSC_0042

DSC_0046

HOME

Jedna uwaga do wpisu “Chorwacja 2014

  1. Pingback: Taka ze mnie powsinoga czyli podróżnicze podsumowanie 2014 roku | TRAVELERKA

Dodaj komentarz