Islandia 2012

DATA: 30.07.2012-10.08.2012

TRASA: Rejkyavik-Blue Lagoon-Selfoss-Geysir-Gulfoss-Trasa Kjolur-Hveravellir-Akureyri-Husavik-Detifiss-Myvatn-Godafoss-Aldeyarfoss-Landmannalaugar-Skogar-Vik-Skaftafel-Rejkyavik

Islandia mapa

źródło: http://www.re.is

WPISY DOTYCZĄCE TEJ PODRÓŻY

1. Przez Islandię na czterech kółkach

2. Po Islandii tanim lotem

3. Co zabrać ze sobą na Islandię w bagażu podręcznym?

4. Dieta cud czyli Laugavegur w pigułce

GALERIA

 

RELACJA

Stałam cicho w zacienionym kącie hotelowego przedsionka, z dala od ciekawskich oczu recepcjonisty, a w tym czasie mój mąż próbował wyciągnąć z niego kilka informacji. Pogawędka ciekawa, ale nie zanosiło się na jej rychły finał. Wkroczyłam więc do akcji i wciąż z ukrycia poprosiłam o naszkicowanie poglądowej mapki. Zaskoczony moim opuchniętym policzkiem i plastrem na nosie recepcjonista zapytał tylko – „Co Ci się stało?!”, zgodnie z prawdą odparłam – „To tylko poparzenie słoneczne”. Krótkie spojrzenie na mojego męża, potem na mnie, znów na niego i zdawkowe – „Mhmm. Poparzeeenie słoneczne…. na Islandii?”  Ale w końcu naszkicował tę mapę. I odprowadził mnie do drzwi. Wzrokiem – pełnym współczucia. Chyba nie uwierzył.

Do dziś, w naszych wspomnieniach o Islandii właśnie ta scena powraca najczęściej. I zawsze wywołuje salwy śmiechu.

DSC_0007

Pomysł na włóczęgę po krainie lodu i ognia zrodził się nagle, a inspiracją do niego była rzucająca na kolana promocja lotnicza. Zatem już w listopadzie zaplanowaliśmy nadchodzące lato. Natychmiast też pojawiły się wątpliwości. Wszak wiadomo, Islandia do tanich nie należy. Sieć dobrych dróg, jeśli nie liczyć Ring Road biegnącej dookoła wyspy, praktycznie nie istnieje. Hotele są kosztowne i wręcz nieosiągalne w głębi interioru. Wynajęcie samochodu z napędem 4×4 w sezonie przekraczało wówczas dwukrotnie budżet wyjazdu.

Stanęło więc na tym, że śpimy w namiotach, a podróżujemy autobusami lub stopem. Ustaliliśmy też, że cały ekwipunek nosimy ze sobą. Tutaj z pomocą przyszła nam linia lotnicza. Zdecydowaliśmy, że w ramach oszczędności lecimy tylko z bagażem podręcznym, więc każde z nas mogło zabrać maksymalnie 10 kg, które przy odrobinie dobrej woli mieści się w 50-litrowym plecaku. Odkryliśmy wtedy jedną z fundamentalnych zasad taniego, ale też wygodnego podróżowania. Parafrazując Coco Chanel – „ Jeśli wydaje Ci się, że masz na sobie za mało ubrań, zdejmij jeszcze coś”. Okazało się wtedy, że można przeżyć dwa tygodnie pod namiotem mając tylko 2 pary spodni, 3 koszulki, kurtkę z polarem i bieliznę na zmianę.

Islandia zaskakuje od pierwszej chwili.

DSC_0300

Kojarzymy ją raczej z zimnem, bielą śnieżnej pokrywy i lodowymi rzeźbami w odcieniach turkusu. Jakby na przekór tym stereotypom, ojczyzna Björk, wita nas cudownie ciepłym słońcem i błękitem bezchmurnego nieba.

Na Islandii znajduje się najbardziej wysunięta na zachód część Europy, a lot na wschodnie wybrzeże USA trwa tylko 5 godzin. Osoby, źle znoszące zmiany stref czasowych, mogą zrobić stopover w jednym z tamtejszych gorących źródeł. Choć różnica czasu między Polską a Islandią wynosi w lecie zaledwie 2 godziny, nie opieramy się pokusie i naszym pierwszym celem zostają wody Blue Lagoon – jednej z najpopularniejszych atrakcji na wyspie.

Tego wieczora rozbijamy obóz na kempingu w Reykjaviku. Właśnie tam, po raz pierwszy, doświadczamy niesamowitego fenomenu natury jakim są białe noce. W lecie na Islandii praktycznie przez całą dobę jest jasno, a zmrok zapada tylko na chwilę. Dla wyspiarzy to dodatkowa okazja do świętowania, o czym mieliśmy się okazję przekonać tej „nocy” na własne uszy. Z drugiej strony zimą jest niemal cały czas bezsłonecznie i ciemno. Nie dziwi więc ani trochę widok dzieci biegających po północy w przydomowych ogródkach.

Rankiem wyruszamy zdobywać interior. W drodze na autobus obserwujemy budzące się powoli do życia miasto, które w niczym nie przypomina zatłoczonej i hałaśliwej europejskiej stolicy. Powietrze na Islandii jest wyjątkowo czyste i przejrzyste. Z okien autobusu roztacza się przez chwilę widok na pokrywę lodowca Snaefellsnes. Mimo że, znajduje się on ponad 100 km od Reykjaviku mam wrażenie, że jest zaraz na wyciągnięcie ręki, tak blisko że można go dotknąć. Taka islandzka wersja fatamorgany.

DSC_0150

Na północną stronę wyspy prowadzi droga krajowa nr 1 lub trasa Kjölur, gdzie kończy się asfalt a zaczyna prawdziwie księżycowy interior. Jazda wyboistymi, szutrowymi wertepami centralnej Islandii nie należy do przyjemności, ale surowe piękno jej natury wynagradza każdy kilometr niewygody. W drodze do Akureyri zatrzymujemy się w kilku fantastycznych miejscach. Mało kto wie, że słowo gejzer, występujące przecież w różnych językach, tak naprawdę pochodzi od nazwy gorącego źródła Geysir w Haukadalur na południu Islandii i dosłownie oznacza tryskać. Protoplastę wszystkich „tryskaczy” oglądamy w pierwszej kolejności. Kiedyś Geysir wyrzucał wodę na 80 metrów, dziś już tylko na 10 . Na terenie tego samego pola geotermalnego znajduje się też nie mniej znany, a obecnie na pewno efektowniejszy, Strokkur. Wybucha regularnie co 8-10 minut wyrzucając gorącą wodę na 35 metrów w górę. Efekt piorunujący.

Na Islandii występuje prawdopodobnie ponad 10 000 wodospadów.

DSC_0579Nie ma więc nic dziwnego w tym, że na naszej drodze wyrastają jak grzyby po deszczu. Spotkany Islandczyk tłumaczy, że spośród wszystkich wodospadów, które widział w swoim kraju, nie spotkał dwóch identycznych. Naszym numerem jeden zostaje Dettifoss. W tłumaczeniu z islandzkiego Upadły Wodospad to przykład tego, jak destrukcyjna, a zarazem twórcza potrafi być natura. Rzeka Jökulsa ma w tym miejscu ok. 100 m szerokości, natomiast masy wody spadają w dół z progu o wysokości 45 m. Kaskady Dettifossa są lekko brunatne, co w połączeniu z grafitowymi skałami i kamienną równiną otaczającą wodospad stwarza przygnębiające wrażenie. Jednak po chwili w chmurze wodnej mgły unoszą się ku niebu miliony kropelek tworząc tym samym najbardziej intensywną tęczę jaką kiedykolwiek widziałam. Islandczycy jak typowi Skandynawowie są skryci i zdystansowani. Nie można im jednak odmówić finezji w wymyślaniu wodospadowych nazw. Złoty (Gullfoss), Boski (Godafoss), Szczelny (Selfoss), to tylko niektóre określenia wpisane na listę nazw geograficznych. Bez krzty przesady do każdej można dodać słowo niepowtarzalny.

DSC_0417

Szlak Kjölur wiedzie pomiędzy dwoma lśniącymi w oddali lodowcami, które mimo odległości ciągle dają o sobie znać. Suchy, lodowaty wiatr towarzyszy nam podczas całej trasy. W Akureyri rozbijamy namiot na krzewiastym wzgórzu z widokiem na wschód słońca, gdyby rzeczywiście wzeszło. Stamtąd już tylko rzut beretem do Husaviku. Przybrzeżne wody tego portowego miasteczka są enklawą dla wielorybów. Kilkuosobowe rejsy dedykowane obserwacji tych zwierząt w ich naturalnym środowisku stanowią niemałe źródło dochodów okolicznej ludności. Z żalem opuszczamy wybrzeże  zwłaszcza, że według miejscowych, o tej porze roku spotkanie oko w oko z największym morskim ssakiem jest niemal pewne.

DSC_0122

Wracając na południe nie sposób ominąć czwartego co do wielkości jeziora Islandii. Myvatn – jezioro komarów. Nie ma dla tego miejsca trafniejszej nazwy. Hordy owadów atakują jak oszalałe. Bezcelowe są jakiekolwiek próby walki z nimi.  Nie ma tez co liczyć na zrobienie fotografii bez wykropkowanego tła. Mimo to, zielonkawa tafla jeziora przyciąga turystów jak magnes. Okoliczne tereny geotermalne, pola lawowe pełne czynnych wulkanów tarczowych i kraterów to raj dla amatorów pieszych wędrówek. Myvatn to także ostoja i miejsce wylęgu dla wielu gatunków ptaków. Latem obserwujemy kaczki, natomiast zimą łatwo tu spotkać łabędzie krzykliwe. Punktem kulminacyjnym naszej wyprawy jest kilkudniowy trekking Laugavegur – najsłynniejszy ponoć szlak w tej części Europy. Trasa wiodąca z Landamannalaugar do Porsmork liczy 53 km i  przewidziano ją na 4 dni marszu. Z braku czasu decydujemy się wyruszyć na szlak jeszcze tego samego dnia wczesnym wieczorem i pokonać go o jedną dobę szybciej. Przed nami 12 km do pierwszego obozu w Hrafntinnusker czyli według przewodnika jakieś 4-5 godzin podejścia. Idziemy więc żwawo, równym tempem chłonąc oczami wszystko dookoła. Zewsząd otaczają nas góry w nieprawdopodobnych odcieniach –  bieli, żółci, różu, czerwieni, zieleni, fioletu,  brązu i czerni. Wszystko to za sprawą różnorodnych minerałów w tamtejszych skałach oraz aktywności wulkanicznej. Marsz jest forsowny, ale natura urzekająca. W promieniach skrywającego się za horyzontem słońca cały ten bajkowy krajobraz wydaje się nierzeczywisty. Prawdziwy jest tylko ból pleców pod naporem sprzętu. Zmachani jak konie po westernie docieramy  w końcu do obsydianowej doliny. Nazwa nie na wyrost. Obsydian jest tu wszędzie.

DSC_0005

DSC_0006O świcie opuszczamy obóz jako jedni z ostatnich choć zegarek wskazuje raptem kilka minut po szóstej. Nie spieszymy się jednak. Przed nami perspektywa morderczego trekkingu, należy rozsądnie rozłożyć siły.  28 km – tyle musimy pokonać zanim wyczerpani wpadniemy w objęcia Morfeusza. Bajecznie kolorowe krajobrazy, tym razem z przewagą zieleni i turkusu, towarzyszą nam do południa. Obiad jemy nad jeziorem, w otoczonej lodowcami dolinie Alftavatn. Tego dnia czeka nas jeszcze przekraczanie lodowatych górskich rzek, wędrówka po polach lawy, wspinaczka po żwirowych zboczach. Duża wysokość, piekące słońce i brak chmur zostawiają mi tego dnia najbardziej trwałą pamiątkę z Islandii – słoneczne poparzenia na twarzy i kilkudniową opuchliznę.  Ostatnie 15 kilometrów tej niesamowitej przygody upływa pod znakiem przyjemnego spaceru po terenie coraz bardziej płaskim i delikatnie krzewiastym.

DSC_0745

DSC_0001

W drodze powrotnej do Reykjaviku udaje nam się jeszcze dotrzeć w okolice archipelagu Vestmannaeyjar, będącego domem dla ponad 10 milionów maskonurów. Ptaszki można podziwiać, fotografować, a nawet posmakować. W Islandii uchodzą za lokalny przysmak jednak z racji ich wyjątkowej urody rezygnujemy z tego dania na rzecz steka z rekina. Wrażenia gwarantowane. Przy okazji wizyty na wyspie warto również spróbować miejscowego alkoholu, którego nazwa w wolnym tłumaczeniu oznacza płonące wino. Ze względu na charakterystyczną etykietę, mającą zdaniem urzędników zniechęcać do picia, trunek ten często nazywany jest Czarną Śmiercią. Jak to jednak bywa z socjalistycznymi pomysłami skutek był odwrotny do zamierzonego i Brennivin stało się znaną marką, dziś jednak bardziej popularną wśród turystów niż wyspiarzy. Islandia słynie także z wyrobu wełnianej odzieży, idealnej na mroźne zimowe miesiące. Na szczęście limit bagażu skutecznie ukrócił drenaż naszych kieszeni. Do Polski przywieźliśmy więc tylko dwa zestawy czapko-szalikowe, a resztę pamiątek wypiliśmy :).

DSC_0130

Ojczyzna gejzerów ma wciąż do zaoferowania setki kilometrów nieprzebytych szlaków, błękit lodowych kosmosów, bystry nurt wodnych warkoczy i majestatyczną zorzę polarną. Ciężko ogarnąć całe piękno tej nieodkrytej jeszcze przez masową turystykę wyspy. My natomiast odkryliśmy, że dwójka to szczęśliwa liczba podczas łapania autostopu i zawsze warto mieć ze sobą krem z filtrem.

 

HOME

2 uwagi do wpisu “Islandia 2012

Dodaj komentarz