O mojej tegorocznej podróży po wschodnim wybrzeżu Ameryki mogłabym pisać jeszcze dużo. I długo. I rozwlekle. I często. I codziennie. I pewnie w końcu nudno (zakładając nieśmiało, że do tej pory tak nie było 🙂 ). Roadtripy to w moim przekonaniu temat rzeka. Każdego dnia dzieje się coś ciekawego. Codziennie mijacie inne krajobrazy, śpicie w całkiem nowych miejscach, smakujecie…
W Nowym Jorku byłam dwa razy po kilka dni. Dla jednych to dużo, dla innych zdecydowanie mało. Kwestia dyskusyjna i nie zamierzam tutaj nikogo instruować na ten temat. Musicie jednak wiedzieć, że Nowy Jork nie pozostawi Was obojętnymi. To niesamowite miasto. Banałem byłoby pisać, że rządzą tu kontrasty. Tak można powiedzieć niemal o każdym miejscu…
Tej Pani chyba nikomu przedstawiać nie trzeba. Miss Liberty stoi sobie dumnie wyprostowana na swojej wyspie i nic sobie nie robi z tego, że codziennie tysiące turystów przyjeżdża do niej z całego świata. Statua Wolności jest najbardziej rozpoznawalnym punktem Nowego Jorku, błyszczącym światełkiem dla wielu pokoleń imigrantów szukających lepszego życia w Ameryce.
Zdarzyło Wam się kiedyś siedzieć z nosem przyklejonym do szyby samolotowego okienka? Albo wyglądać z balkonu na najwyższym piętrze bloku? Niesamowite widoki, prawda? I to bez względu na to czy oglądamy panoramę jakiegoś miasta, ośnieżone wierzchołki gór czy kolorowe kwadraty uprawnych pól i saliny. Większość z tych widoków naprawdę oszałamia i pozwala zobaczyć świat z zupełnie innej perspektywy niż ta, z której oglądamy go w naszej codzienności. A teraz wyobraźcie sobie noc tak czarną jak kosmiczna dziura.
Chociaż Wielkie Jabłko to olbrzymia, prawie 30-milionowa, metropolia większość zabytków lub miejsc wartych odwiedzenia znajduje się na szczęście w obrębie jednej wyspy – Manhattanu. Jednak nawet pomimo bardzo prostego systemu budowania osiedli można się tu nieźle pogubić lub całkiem niepotrzebnie nachodzić. W końcu cała aglomeracja to prawie 10 tysięcy kilometrów kwadratowych! Trudno sobie pewnie wyobrazić zwiedzanie Nowego Jorku na piechotę, ale jeśli ktoś lubi długie spacery można przy okazji sporo zobaczyć.
Górujący nad East River – Brooklyn Bridge jest jednym z najbardziej znanych obiektów Nowego Jorku. Kiedyś łączył Manhattan z miastem Brooklyn. Dziś jest to również ważny szlak komunikacyjny Wielkiego Jabłka i cel wycieczek dla turystów z całego świata. Przez most można się przeprawić samochodem, komunikacją miejską lub po prostu na piechotę. Zachęcam zwłaszcza do tego trzeciego sposobu. Taka przechadzka to niezapomniane przeżycie i okazja do zrobienia naprawdę pięknych zdjęć z drapaczami chmur w tle. Powstaje tylko pytanie, którą stronę wybrać jako punkt wypadowy? Brooklyn czy Manhattan?
Wielokulturowość Nowego Jorku odcisnęła także „piętno” na niesamowicie zróżnicowanej kuchni tej metropolii. Szukając czegoś na ząb miałam wrażenie, że Nowojorczycy tak naprawdę nie muszą nigdzie wyjeżdżać, żeby spróbować dań z całego świata. Najlepsze japońskie sushi? Nie ma sprawy! Pachnąca, typowo włoska pizza na cienkim cieście, dim sum, owoce morza, najlepsze w świecie hamburgery, naleśniki, banana split? Dostępne od ręki tuż za rogiem.
Już za kilkanaście godzin ląduję wschodnim wybrzeżu USA. Mam 14 dni na objazd Florydy i dość krótkie choć z pewnością intensywne zwiedzanie Nowego Orleanu i Wielkiego Jabłka. Podobno w tym roku zima nie oszczędziła nawet Słonecznego Stanu, nie wspominając już o Nowym Jorku, gdzie nastała mała epoka lodowcowa 🙂
Mam jednak wielką nadzieję, że przy odrobinie szczęścia zamiast bieli śniegu doświadczę tylko bieli piasku na florydzkiej plaży 🙂
Nowy Jork to zdecydowanie miejsce typu „must-see” w USA. Nie ma w tym nic dziwnego. Od wielu już lat Wielkie Jabłko wygrywa w plebiscytach na najbardziej pożądany cel podróży globtroterów z całego świata. O tym, że samo miasto jest dość drogie łatwo się przekonać szukając noclegu na Manhattanie.
Na szczęście, jeśli odrobimy pracę domową i choć trochę przygotujemy się do wyjazdu możemy znacząco obniżyć koszt zwiedzania i np. zobaczyć 10 miejsc w cenie 5 🙂
W Stanach Zjednoczonych byłam jak do tej pory dwukrotnie. W 2006 roku, jeszcze jako studentka, pojechałam tam do pracy na 4 miesiące w ramach programu Work&Travel. Mieszkałam wtedy w niewielkim New Hampshire, w mieścinie o nazwie Laconia. Udało mi się wówczas zjechać kawałek Nowej Anglii, dotarłam m.in. do Bostonu i odważyłam się pojechać rollercoasterem w…
TRAVELERKA 